Spojrzałam jeszcze w stronę pnia, w którym obecnie spała mała wilczyca. Dziwiło mnie to jak to możliwe, że w tak zastraszającym tempie zasnęła. Ja w przeciwieństwie do niej, niestety nie opanowałam tej sztuki, chociaż śpiochem jestem wyborowym. Rozłożyłam się wygodnie w mojej jaskini na zimnej jak lód skale. Nie przeszkadzał mi chłód, ponieważ byłam wilkiem lodu, ale nie pogardziłabym zasypianiem w ciepełku.
" Może jutro upoluje jelenia i zrobię z jego skóry przytulną kołderkę? Może sarna będzie lepsza.. "-pomyślałam.
Tak rozmyślając, o dziwo - szybko zasnęłam. Śniłam o polowaniu.. Mknęłam przez leśną ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta, wokół mnie rosły ogromne drzewa, a krzewy wiły się wśród nich niczym węże czyhające na swą ofiarę. Ptaki śpiewały piosenki, które były najpiękniejszymi pieśniami jakie kiedykolwiek słyszałam. Po jakimś czasie doszłam do pięknego jeziorka. Pochyliłam się, aby wypić trochę orzeźwiającej wody ze zbiornika. W ciekłym zwierciadle ujrzałam szylkretowego jelenia. Błyskawicznie rzuciłam się w jego stronę, aż tu nagle...
-MOONLIGHT!- usłyszałam donośny krzyk, który wybudził mnie ze snu.
Należał do irytującego basiora o rdzawym umaszczeniu, którego właśnie miałam zamiar wypatroszyć i to z niego zrobić moją wymarzona kołderkę.
-Życie ci nie miłe?- warknęłam zasłaniając sobie oczy łapami, chociaż nadal było kompletnie ciemno.
Obróciłam się na drugi bok, ale ten natrętny wilk nie odchodził.
-Wracaj do swojej jaskini, bo zostaniesz moim śniadaniem, Draco!- zgrzytnęłam zębami.
-A-ale ja tam nie wracam!- wyjąkał.
-To spać!
-Ale gdzie?
-Tu, skończony idioto!
Basior trochę się uspokoił i położył kilka metrów ode mnie.
-....A co jak to tu przyjdzie?
-Co przyjdzie?
-To wielkie, obślizg...
-Ślimak?- przerwałam mu w połowie słowa.
-NIE!
-TO CO!?!- wstaliśmy i zaczęliśmy wojnę, na to kto będzie głośniej krzyczał.
-NO TO!
-JAKIE TO?
-TO!
-CO?!
-WĄŻ!
-Czekaj, wąż? Jaki? Gatunek smoczy?-spytałam z powagą w głosie.
-Nie, wąż rzeczny.-odpowiedział.
-To powinieneś z łatwością się nim zająć- Parsknęłam.
-Ale, on jest niebezpieczny! Obudził mnie jego syk, nienawidzę tych zwierząt są obślizgłe i nawet nie warze się ich dotknąć, ale to nie było najgorsze. On był dziesięć razy większy od normalnego!
-To w końcu jaki to wąż?
-No wyglądał jak wąż rzeczny, mówiłem.
-Nie mam na to czasu, znając życie coś ci się przewidziało, nie ma opcji, że jest aż dziesięć razy większy.
-Jak tam wrócę, to co się ze mną stanie jeśli mnie użre?
-Nic, nie są jadowite.
-Ale jak on ma dziwny znak wyryty na tym swym obrzydliwym pysku to co?
-Zaraz- zamyśliłam się - co dokładnie miał wyryte na czole?
-Nie przyglądałem się aż tak dokładnie, ale jakiś kwiat. Chyba zawilec, pod którym był okrągły szmaragd.- odrzekł basior.
Zawilec? Z tego co przed chwilą usłyszałam mogę prawie z pewnością potwierdzić moje przypuszczenia.
Z kronik watahy wyczytałam kiedyś coś o " wojnie strażników"; w naszym świecie każdy wyróżniający się teren ma swojego strażnika. Mogą przybierać różne formy, każdy z nich nosi naszyjnik z kamieniem szlachetnym i ich znakiem, który najczęściej przedstawia roślinę najliczniej rosnącą na danych obszarach. Ów naszyjnik zawiera połowę duszy strażnika, która odpowiedzialna jest za ochronę terenu. Jeśli zostanie zniszczony, obszary, którymi ma się zajmować strażnik są narażone na zagładę, bo przy utracie siły połowy duszy strażnika tracą swą moc, strażnik nie umiera, ale nie może już przyjmować stałej formy i przez większość czasu bez celu błąka się po świecie. Niektórzy strażnicy opanowali jednak sztukę opętania. Resztami sił wytwarzają sobie zniszczone, niestabilne i niekompletne ciało. Znajdują ofiarę i w jej skórę wbijają swój kamień szlachetny i kłami czy pazurami wycinają swój znak.
Wiem, że w wojnie strażników, strażnik Wyżyn Zadumy zaginął, a naszyjnik strażniczki lasu Anemone Nemorosa był zniszczony, zazwyczaj przybierała formę pięknej kobiety o złotych, sięgających ziemi włosach i wielkich białych oczach. Jej znakiem był zawilec, a kamieniem szmaragd. Pewnie spotkał ją taki los, ponieważ uważała wszystkie istoty za piękne i wartościowe i kiedy strażnik Wyżyn Zadumy ją zaatakował, ona nawet się nie broniła. Nie wiadomo jednak, dlaczego po kilku dniach potem zaginął.
Jestem prawie pewna że to ona kontroluje tego węża, o ile Draco nie kłamał.
-Chodźmy- powiedziałam po dłuższej chwili zamyślenia.
Basior tylko mi przytaknął. Pobiegliśmy w stronę jego części jaskini.
-Czyli jednak sobie nie pośpię. - mruknęłam znużona.
W połowie drogi usłyszeliśmy donośny syk. Przystanęliśmy i popatrzyliśmy po sobie. Zza kołdry ciemności wypełznął wielki gad o czerwonych oczach, nad nimi widniał zielony, jasno świecący kamień szlachetny, na który spływała krew z wydartych łusek układających się w kwiat, który rośnie tuzinami w lesie Anemone Nemorosa, a mianowicie zawilec.
-Rzeczywiście, jest ogromny- powiedziałam widząc, że gad był dwa razy większy ode mnie.
-Mówiłem, a ty nie wierzyłaś- parsknął.
Staliśmy tak przez jakąś chwilę aż wąż zaatakował. Wyskoczył w kierunku Draco i obnażył swe śnieżnobiałe kły sycząc na niego donośnie. Zastygłam w miejscu. Basior ledwo co uniknął ataku. Wtedy gad zamachnął się swoim ogonem po ziemi i podciął Draco, który po tym wylądował głową na twardej skale i rozciął sobie łapę. Po dosyć długiej chwili bezczynności rzuciłam się na przeciwnika, który ugiął się pod moim ciężarem. Miałam zamiar wbić mu moje kły w jego szyje, ale nawet nie drasnęły grubych łusek węża. Draco wstał z ziemi i zmienił jaskinię w wielkie ognisko stawiając gada w płomieniach. Mało brakowało, a skończyłabym bez futra. Zrobiliśmy parę kroków w tył i przyglądaliśmy się płomieniom. Po chwili czekania basior je ugasił. To co zobaczyliśmy nas załamało. Wąż stał tuż przed naszymi pyskami, najwidoczniej ogień się go nie imał.
-To co teraz robimy?- Spytał Draco ukradkiem zmierzając w stronę wyjścia z jaskini.
-Mamy tylko jedną opcję- rzekłam obracając się na pięcie.
-Czyyyliii?- spytał już trochę poddenerwowany basior.
-Wiejemy
Zaczęliśmy biec jak najszybciej potrafiliśmy, ale gad za nami nadganiał. W końcu wypruliśmy jak błyskawica z jaskini. Na zewnątrz nie było ani trochę jaśniej. Biegliśmy jeszcze przez kilka minut, Draco kilka razy wpadł na jakiś kamień, a ja na drzewo. Zatrzymaliśmy się. Basior wytworzył mały płomyk by upewnić się czy wąż nadal nas goni, ale nie było po nim ani śladu. Gardło mnie bolało, może przez to że razem z Draco darliśmy się jak szaleni w trakcie naszej ucieczki. Obudziliśmy w ten sposób trzy wadery. Jedna, niska o umaszczeniu w kanarkowym kolorze i różowej wstążce zawiązanej na uchu przecierała oczy zmęczona. Druga zaś była wyższa, była w siarkowym kolorze z czarnymi akcentami na futrze. Trzecia była szara jak mysz, miała duże skrzydła i ogon zakończony czarną plamą.
-Coś się stało?- zapytała najmniejsza zaspanym głosem.
-Nie, nic. Isabelle, poproszę cię na słówko.
Pokazałam waderze żeby za mną podążała, zaprowadziłam ją przed wejście do jaskini.
-Słuchaj, w tej jaskini jest bardzo niebezpieczna istota, naszym zadaniem na dzisiejszą noc będzie pilnowanie tego miejsca.
-Zrozumiałam, a mianowicie z czym mamy do czynienia?
<Isabelle?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz