poniedziałek, 18 grudnia 2023

7 ROCZNICA?!?

 Tak, wiem, już absolutnie nikt tu nie wchodzi ale jest coś co miałam zrobić już od trzeciej rocznicy. Jak widać wataha jest już dość sędziwa i absolutnie bezsprzecznie - martwa. W pewnym punkcie po jej początkowym zgonie jednak, zrobiłam sobie jedno postanowienie, a bardziej wyzwanie. Na trzecią rocznicę miałam przejść przez całość opowiadań watahy, przeredagować je i w rocznicę opublikować (a na marginesie wydrukować sobie kopię i położyć na półce jako akt końcowy tego bloga, mając nadzieję, że przestanie co jakiś czas obijać mi się po głowie). Szło to niekiedy niezwykle mozolnie, a czasami wręcz przeciwnie, parę razy nawet zdrowo się uśmiałam. Tak czy siak ledwo co wyrobiłam się, ale udało mi się to tylko dzięki pomocy mojej siostry, która przebrnęła ze mną przez tą ostatnią jedną trzecią. Jednak tego 31 grudnia, no, był sylwester, zapomniało się, a potem się nie chciało. Jakoś przeminęło to 4 lata a posta ani śladu. Cóż - jest teraz. Przykro mi, że za Alfę mieliście tak nieogarniętą i nieobowiązkową osobę. Niżej zamieszczam link do przeredagowanego te parę lat temu zbioru:

https://docs.google.com/document/d/1MbbFOVvBUSc8GBaE1lsqd35GtnGc9mf1/edit?usp=sharing&ouid=100120034414250264757&rtpof=true&sd=true

~~Moony

PS jeśli ktoś kto to czyta, co jest wątpliwe, nie zgadza się na to przeredagowanie ich opowiadań proszę pisać

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Druga Rocznica

Drugi roczek, ach, spóźniłam się trochę z rocznicowym postem, ale nie aż tak jak rok (około) temu! Piszę te słowa w sylwestra, 26 minut po rozpoczęciu roku 2019, okazjonalnie co jakiś czas popijając z kieliszka i rysując komiks, który powinnam rysować przez resztę wolnego, myśląc, jak pewnie wszyscy, których znam, przeżywają go lepiej niż ja. Wszystkie moje plany na sylwestra, których miałam mnóstwo, może nawet ponad sześć, rozpadły się tuż przed nim. Nie myślałam, że będzie to aż takie złe, ale jest, szczególnie porównując ten sylwester, który praktycznie bez emocjonalnie przesiedziałam na kanapie do tego poprzedniego, kiedy to popijałam szampana na plaży w Birmie. Teraz zastanawiam się, jakim cudem wtedy mogłam go nie doceniać. Rok 2018 nie był dla naszej watahy szczególnie owocny, siedem opowiadań w zestawieniu z osiemdziesięcioma siedmioma z 2017 (oczywiście pewnie źle policzyłam). Widać to - wataha umiera, a może już to zrobiła i nie mogę przestać myśleć o tym, że w pewnej części - to moja wina. Może wydawać się to mam głupie, ale bardzo brakuje mi tego miejsca, choć pewnie jestem w tej myśli jedyna. Chciałabym jutro wejść na howrse, czy na mojego maila, czy może odblokować telefon i zobaczyć powiadomienie, będące opowiadaniem, nawet czterozdaniowym. Chyba stałam się już bardzo desperacka. Mimo tego, że ten rok był pustym dla Watahy Szmaragdowego Księżyca, chciałabym to znowu podziękować. Isabelle - mojej Zaufanej Becie! Jako (prawie) pierwszy jej członek rozświetliłaś drogę reszcie watahy! Chciałabym znowu zobaczyć twoje zdolności klikania klawiatury! W mojej wyobraźni i w Watasze Szmaragdowego Księżyca, Isa i Moony stały się praktycznie nierozłącznie. Moonlight zaczęła już tęsknić, potrzebuje zaufanej Bety, towarzyszki walk i przygód, jakże i ukochanej przyjaciółki, proszę, nie każ jej czekać. Draco! Oj Draco. *Tutaj się kłania* Nasz jedyny basiorze! Gdzie to podział się nasz Sułtan? I dlaczego bez reszty naszego jakże urodziwego siedmio-waderowego haremu? Jakim to Sułtanem jest basior bez swego wiernego haremu? Dobrze, przestanę już żartować, tak jak rok temu muszę powiedzieć - Toż to Król Dialogów! Naprawdę, jak ty je piszesz? Już prawie rok zadręczam się tym pytaniem! Ja nadal w pisaniu dialogów ssę - ssę! Teraz jak nie piszesz nie mam kim się w nich inspirować. Dziękuję również całej reszcie watahy! Za to, że tu byliście. Ujjj...i nadeszła 1:05. Ja już będę się zbierać z tego postu.

Dziękuję, o, i Szczęśliwego Nowego Roku!
~~Moony

sobota, 6 października 2018

Od Moonlight; Wyprawa za morze (zadanie nr.6)

Był to mroźny, ciemny, zimowy dzień. Z rana udałam się na polowanie. Moim miejscem docelowym stał się Las Wiecznej Jesieni, a co do tej nazwy, w tym miejscu zawsze panowała jesień. Cóż, przynajmniej do niedawna. Od kilku już tygodni pada tam śnieg tak samo jak wszędzie indziej. Byłam pierwszym wilkiem, który zauważył to dziwne zjawisko. Powierzyłam misję naprawienia tego bałaganu Isabelle. Na jednej z wypraw, zauważyła strażniczkę tego lasu śpiącą na drzewie. Kiedy wróciła do mnie z raportem obie poszłyśmy spytać się jej, czy wie co się stało. Nie budziła się, nadal tego nie zrobiła. Zwróciłyśmy się do Sally, która powiedziała, że mogłybyśmy ją obudzić za pomocą Kwiatu Nefrytu. Cała wataha zabrała się do poszukiwań, ale żaden nie zakwitł w tym okropnym mrozie obejmującym teraz cały teren watahy i dalej. Isabelle nadal wiernie szukała rozwiązań, a ja od czasu do czasu jej pomagałam. Sytuacja była beznadziejna dla reszty watahy. Ja i Isabelle nie miałyśmy tak źle będąc wilkami lodu. Byłyśmy w tej samej formie co zazwyczaj, przez co z łatwością złapałam ofiarę moich łowów. Pożywiłam się i wróciłam do mojej jaskini. Ułożyłam się na leżance z martwych liści i zaczęłam oglądać spadający śnieg. Miałam zamiar obrócić się na plecy, ale w trakcie mojego ruchu usłyszałam cieniutki pisk. Wstałam i rozejrzałam się, by ustalić co było jego źródłem. Szare skały i wylot na bielusieńki las. Nic niecodziennego, oprócz tego uczucia, że coś siedzi w moim futrze. Tajemniczy obiekt zaczął się ruszać, potem dziwne uczucie zniknęło, a na moim nosie pojawił się Elfik Leśny. Jakim cudem znalazł się w moim futrze? Przecież nie byłam w Anemone Nemorosa. Prawdopodobnie szukał ciepła. Wyglądał na oburzonego tym, że prawie go przygniotłam, co najbardziej możliwe zakończyłoby jego żywot. Patrzyłam się tak na niego oniemiała. Zaczął zataczać wokół mnie kręgi po czym odleciał w kierunku moich ksiąg i map. Te pierwsze zignorował, a drugie zaczął rozrzucać naokoło, a ja je łapałam, by nie porwał ich wiatr. Poprzestał na ostatniej. Ułożyłam stertę przed chwilą latającego papieru na swoje miejsce i spojrzałam na co wskazywał elfik. Północne Morze. Nigdy za nim nie byłam. Stworzenie stuknęło swoim długim paznokciem w białą plamę na górze mapy. To może być to! Wzięłam zwitek papieru i pognałam w kierunku skały Isabelle kompletnie obleganej przez śnieg. Siedziała na nim oczywiście moja Zaufana Beta. Wyglądało to jakby jej ciało tam było, ale myśli krążyły w kompletnie innym świecie. Na jej głowie zdążyła się utworzyć cienka warstwa zimnej posypki. Pewnie myślała o swojej misji, tak jak przez cały czas od jej powierzenia. Podziwiałam ją za to. Podeszłam do niej i położyłam łapę na jej łopatce.
- Isabelle - zaczęłam.
- Hmmm? - Isabelle odwróciła się w moją stroną.
- Co do twojej misji... - Przeniosłam się na jej lewej stronie i usiadłam obok niej.
Wadera zrobiła zmieszaną minę.
- Co powiedziałabyś na wyprawę na północ?
Isabelle zamyśliła się.
- Czekaj, Moony, zamierzasz lecieć za morze? - wadera najwidoczniej zrozumiała, o czym mówiłam - Wiesz, że nie wiemy ile zajmie nam wyprawa za morze i czy w ogóle znajdziemy Kwiat Nefrytu - uprzedziła mnie - Chcesz zostawić watahę na taki szmat czasu?
- Pewnie zauważyłaś, że zima trwa dłużej niż powinna i nie zapowiada się żeby szybko miało się to skończyć - oznajmiłam - Nie są szczeniakami, poradzą sobie chwilę bez nas - przemyślałam moje słowa - Czekaj, zapomnij o tym co przed chwilą powiedziałam - zrobiłam minę, którą nie do końca da się opisać, miksturę zażenowania, zdziwienia i smutnej realizacji - Niektórych z nich nadal można nazwać szczeniakami - poprawiłam się.
Moja Zaufana Beta widocznie walczyła z uśmiechem, ale w końcu z nim przegrała i wybuchnęła śmiechem, niezwykle miłym dla moich uszu. Zwróciła się ku niebu i znowu zachichotała pod nosem.
- Moony, nie ma opcji, żebym przegapiła okazję na wyprawę z tobą - spojrzała na mnie.
- To na co jeszcze czekamy?


***

Sama podróż do północnego morza zabrała nam tydzień. Przed przelotem nad samym morzem, postanowiłyśmy przeczekać jeden dzień, by najeść się do syta i wyspać. Lot trwał trzy dni. W końcu wylądowałyśmy na słonecznej plaży. Słonecznej. Żadnego śniegu. Za plażą rozpościerał się zielony las, nie wyglądał szczególnie. Od razu udałyśmy się na polowanie, by napełnić nasze puste żołądki. Obie złapałyśmy po dwa skrzydlate zające, podobne do tych na terenach naszej watahy. Zabrałam ze sobą nieuzupełnioną mapę i co jakiś czas dodawałam do niej różne nowe elementy. Kiedy już skończyłyśmy nasz posiłek, znalazłyśmy najwyższe drzewa w pobliżu i zasnęłyśmy na na ich gałęziach.

***

Obudziłam się nagle, tak jakby ktoś wrzucił mnie do jeziora w trakcie mojego snu. Nadal było ciemno. Isabelle również już nie spała. Usłyszałyśmy ryk, a potem zauważyłyśmy jak wszystkie stworzenia, i te pod nami, jak nad nami zaczęły uciekać na wschód.
- Jak sądzisz, co to? - spytała Isabelle.
- A skąd u licha miałabym wiedzieć - podsumowałam patrząc ku ziemi - Sprawdźmy to - powiedziałam poważnym tonem równając mój wzrok z tym wadery.
Skinęła mi na zgodę. Zwinnie zeskoczyłyśmy na ziemię. Jednak to, co miałyśmy odnaleźć, znalazło nas. Stworzenie miało formę jelenia, jednak było o wiele wyższe i bardziej masywne. Skórę miało porośniętą w niektórych miejscach łuską, przypominającą tą smoczą. Było przez nie widać jak przez wodę, a może było z niej stworzone? Z pyska zwieszały mu dwie długie pary kłów, przedni rząd odrobinę dłuższy od tylnego. Wpatrywało się w nas swoimi wąskimi oczami o długich rzęsach.
- My to lubimy spotykać różnego pokroju dziwne bestie na naszych wyprawach, co, Isabelle? - spytałam nerwowo.
Zwierzę ponowiło swój ryk, który sprawił, że moje futro najeżyło się.
- Otóż, moja Zaufana Beto - zaczęłam - Są czasy, w których należy walczyć, ale teraz nie mamy do tego żadnego solidnego powodu więc czas...
- Zwiewać! - dokończyła wadera.
Zaczęłyśmy uciekać. Stworzenie ruszyło za nami. Biegłyśmy długo, mijając drzewa, skacząc nad kamieniami i kiedy nadarzyła się do tego okazja wzbiłyśmy się w powietrze, jednak zwierzę wyrosło skrzydła i zaczęło do nas doganiać. W powietrzu było od nas szybsze. Zaklęłam pod nosem.
- Isabelle, wracamy na ziemię.
- Zrozumiano! - przytaknęła.
Obie wróciłyśmy na glebę przez tą samą lukę w koronach drzew. I znów biegłyśmy. Stworzenie jeszcze nie wylądowało. "Myśl Moonlight, myśl!" Nakazywałam sobie w głowie.
- Tam! - rzuciła wadera głową wskazując na bliską nam jaskinie.
Skręciłyśmy ostro w lewo i szybkim susem do niej wpadłyśmy. Usłyszałyśmy, że zwierzę wylądowało i przestałyśmy oddychać, by się nie wydać. Ja zamknęłam również moje oczy świecące w ciemnościach. Odetchnęłyśmy, dopiero kiedy stukot jego racic wskazał na to, że nas ominął. I wtedy za nami usłyszałyśmy inny dźwięk.
- Kim jesteście i co tu robicie - spytał głos zza naszych pleców.
Odwróciłam się w stronę głosu. Moim oczom ukazał się niski, bordowy basior z czarnymi akcentami. Jego głos nie miał żadnego powiązania ze słowem "miły".
- Nie mamy zamiaru cię skrzywdzić, jesteśmy tu tylko po to, by ukryć się przed jakimś...widmowym jeleniem, który nas gonił.
Wilk wzdrygnął się na dźwięk tych słów i zasunął szarą zasłonę na wejście do jaskini. W tych ciemnościach ani trochę się nie wyróżniającą od skał ją budującą. Zauważyłam, że wpatrywał się w światło moich oczu jak na ducha.
- Nie jesteście stąd, prawda? - nieznajomy zmarszczył brwi.
- Nie, nie jesteśmy - odpowiedziałam - Nie miałyśmy pojęcia, że ktoś mieszka w tej jaskini. Przepraszam za to najście, już się stąd zabieramy - słysząc te słowa basior zachichotał.
- Chcecie teraz wyjść? Życie wam nie miłe. A sumie co to mnie obchodzi, w końcu nawet was nie znam, - jego wypowiedź strasznie mnie wpieniła i wprowadziła w niemiłe wrażenie Deja vu.
- Jakbym mogła spytać, czym, tamto coś w ogóle jest? - nie mogłam powstrzymać ciekawości.
Isabelle szturchnęła mnie w bark.
- Moony - szepnęła wadera - może spytamy go o Kwiat Nefrytu?
- Jasna oczywistość - odpowiedziałam waderze tak cicho, że przez chwilę zastanawiałam się czy usłyszała.
Basiorowi najwidoczniej nie podobało się nasz towarzystwo, ale i tak zaczął opowiadać nam o widmowym jeleniu.
- To "coś" co widziałyście, na naszych terenach nosi miano Delling. Jest duchem strzegącym tych ziem. To znaczy - był. Przynajmniej tak mówili mi starsi. Przez całe moje życie widziałem jak tylko zabija. Ciągnie się to podobno od dziesięciu lat - westchnął nieznajomy - Nadal nie wiem kim jesteście, ale wiem już, że nie pochodzicie z tych terenów. Zalecam wam jednak wrócić do swojego domu od razu jak pojawi się słońce, wtedy znika.
Przez myśl przeszło mi zaoferowanie pomocy, ale potem jednak zmieniłam zdanie i w głowie zostało mi tylko "To nie nasz problem, nie, nie oooj nie, nie ma opcji żebym wkręcała się w ich problemy, kiedy moja wataha prawdopodobnie już ledwo zipie za morzem". Nadal kusiło mnie dogłębniejsze zbadanie sprawy, ale nie wtedy, wiedziałam, że po tym jak z moją Zaufaną Betą znajdziemy Kwiat Nefrytu lub jakikolwiek inny sposób na wykaraskanie się z NASZYCH problemów będę mogła tu wrócić, już nie tak zestresowana sytuacją wilków mi znanych. Wilk położył się na kamiennej półce nie spuszczając z nas oczu.
- Nie możemy odejść, mamy tu pewne sprawy do załatwienia - basior skrzyżował przednie łapy w geście zaintrygowania, wywołując we mnie kolejną falę irytacji - Słyszałeś kiedyś coś o Kwiecie Nefrytu? - spytałam.
- Kwiecie Nefrytu? - nieznajomy lekko podniósł brwi, z tonu jego głosu kompletnie znikł wcześniejszy strach i niepewność - Nie myl mnie z kwieciarką. Po kij mi w ogóle wiedza o roślinkach?
Prawie syknęłam "Jesteś ignorantem jeśli myślisz, że jakakolwiek znajomość roślin jest bezużyteczna" i chciałam dodać do tego masę różnych argumentów, ale powstrzymałam tą lawinę, zważając na to, że jestem intruzem, który nie ucieka teraz przed jakimś dziwnym je...Dellingiem do samego świtu tylko przez wtargnięcie do cudzej jaskini.
- A może znasz kogoś kto może coś o nim wiedzieć? - odezwała się Isabelle.
Wilk zamyślił się.
- Możliwe - odpowiedział - Możliwe... - powtórzył - Jutro wybieram się na główny plac mojej watahy, jeśli ktoś wie cokolwiek o waszym kwiatku jest on tam. Mogę was zaprowadzić, jeśli w zamian coś dla mnie zrobicie.
- Cóż takiego?
- Jeszcze nie wiem, ale myślę - basior zakrył łapą swój pysk.
- Mogłybyśmy same znaleźć twoją watahę, nie dając ci nic w zamian - zauważyła wadera.
- Słuszna uwaga, ale wiedźcie, że mój lud nie lubi nieznajomych, tak samo jak ja - wilk uśmiechnął się złośliwie - Nawet jeśli ich znajdziecie, pewnie nie będą chcieli z wami współpracować.
Wymieniłam się spojrzeniami z Isabelle i ponownie zwróciłam się ku basiorowi.
- Zgoda - uśmiech wilka poszerzył się.
Wadera gwałtownie odwróciła głowę w moim kierunku. Kontem oka zauważyłam jak na jej czole praktycznie wypisane było słowo "dlaczego?".
- Oooh? - basior zachichotał, irytacja nie było słowem, którym mogłabym wtedy nazwać to co czułam. Już bardziej podobnym słowem byłaby "nienawiść".
Miałam wrażenie, że Draco poznałam w bardzo, BARDZO podobnych okolicznościach. Czułam do niego z początku niechęć, irytację, ba! Draco nadal nie przestaje sporadycznie mnie irytować! Nigdy nie odczułam do niego jednak czegokolwiek co mogłoby być nienawiścią, a ten oto basior zdążył to osiągnąć po zaledwie kilku minutach od naszego poznania.
- Nie bójcie się, postaram się nie wymyślić niczego błahego - jestem ciekawa czy Draco czuje się podobnie jak ja wtedy kiedy manipuluje nim naszym zakładem. W tamtej chwili zaczęłam mu odrobinę bardziej współczuć jego doli, tylko odrobinkę - E, ty ze świecącymi oczami, mogłabyś? Z tym światłem nie będę mógł zasnąć - palnął.
Podniosłam na niego jedną brew.
- Spokojnie, Moony - szepnęła wadera - Będę na niego mieć oko, a ty śpij - nie bardzo podobała mi się ta propozycja. Jako Alfa to ja powinnam czuwać nad członkami mojej watahy.
- Nie ma mowy, bym zasnęła, kiedy ty siedzisz na warcie - odrzekłam, Isabelle lekko się uśmiechnęła.
Basior świdrował nas wzrokiem, wyraźnie wpieniony tym, że nie mógł usłyszeć ani słowa z naszej konwersacji. Westchnęłam i ułożyłam się na zimnej skale.

***

Otworzyłam oczy. Zza zasuniętej kotary wyłaniały się przebłyski porannego słońca. Isabelle nie spała, wręcz wyglądała na piekielnie zmęczoną, za to nieznajomy nadal chrapał donośnie mimo docierających do jego oczu promieni. Najwidoczniej nie zmrużyła oka przez całą noc. Wstałam z gleby i wyjrzałam za zasłonę. Żadnego widmowego jelenia, mogącego wydrzeć nam gardła - dobrze. 
- Twoja kolej na drzemkę - oznajmiłam do mojej Zaufanej Bety - przynajmniej do czasu, kiedy ten bęcwał się obudzi - wskazałam głową na basiora.
Isabelle w mgnieniu oka spuściła łeb, jakby mięśnie jej szyi przestały działać. Nie dziwiło mnie to. Tej nocy udało jej się pozyskać góra półtorej godziny snu, a przez jej resztę wytężała swój wzrok i słuch wyszukując się potencjalnych zagrożeń. Oparłam plecy o ścianę i zaczęłam intensywnie wpatrywać się w nieznajomego. Intrygowały mnie cztery długie blizny ciągnące się od grzbietu do jego brzucha. Wilk musiał mieć nie lada szczęście by wyjść z nich żyw. Wyglądały przerażająco. Zdziwiło mnie to, że wcześniej ich nie zauważyłam. Zastanawiałam się również nad jego wiekiem. Był bardzo niski jak na basiora, przez co myślałam, że jeszcze niedawno można byłoby go nazwać szczeniakiem, ale szybko zanegowałam tą myśl. Jego głos brzmiał dojrzale. Byłam skrajnie zdezorientowana. Może na tych ziemiach wilki są mniejsze od tych na naszych? W porównanie do mnie był on maciupeńki, ale to nie dziwne. Niegdyś nazywana byłam gigantem, a w całym moim życiu widziałam tylko dwa wilki wyższe ode mnie. Nie licząc skrzydeł, oczywiście. Kres moich domysłów dobiegł dopiero kiedy basior się obudził. Rozciągnął się i zeskoczył ze swojej półki niemal bezdźwięcznie. Szturchnęłam Isabelle, teraz odrobinę mniej wykończoną niż wcześniej. Nieznajomy wybałuszył oczy na nasz widok. Chyba zapomniał o tym, że po swoim przebudzeniu zobaczy dwie wadery zza morza w swojej jaskini. Brzmiało to dosyć dziwnie nawet jako zdanie oddzielne od tego co się teraz działo. Po krótkiej chwili cichego wpatrywania się w to mnie, to Isabelle, pysk wilka przestał pokazywać jakiekolwiek emocje, a sam wilk wyszedł bezceremonialnie z jaskini.
- To co robimy, Moony? - spytała się zdezorientowana wadera.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć kotara rozsunęła się ukazując poirytowany łeb basiora.
- Idziecie czy nie? - spytał swoim wkurzającym głosem.
<Isabelle?>

czwartek, 6 września 2018

Od Moonlight CD. Anake

- Moony? 
- Rozszyfrowałaś już pierwszą stronę? - spytałam.
- Nie, nie do końca, ale nie o to mi chodzi - odpowiedziała - Zgłodniałam - dokończyła poważnym tonem.
Mój mózg musiał najpierw przetworzyć słowa Anake, a jak już to zrobił, po moich plecach przeszedł dreszcz.
- Czekaj, czekaj, czekaj - zaczęłam nerwowo - Byłaś już głodna kiedy znalazłaś się w tunelu, czy dopiero teraz?
- Nie sądzisz, że gdybym już wcześniej odczuwała głód, to bym ci na ten temat nie zaczęła narzekać już jakiś czas temu?
- W sumie racja... - westchnęłam - To oznacza, że istnieje ryzyko twojego odwodnienia lub...
- Zdaję sobie z tego sprawę - przerwała mi.
Muszę przyznać, że to opanowanie w głosie Anake wywarło na mnie duże wrażenie.
- Znasz już wszystkie znaki? 
- Wymowę - tak, ale nie wiem jeszcze co oznacza większość z nich w przełożeniu na nasz język.
- To może i nawet lepiej. Przestań rozszyfrowywać i przeczytaj mi pierwszą stronę na głos. Tak powinno pójść szybciej.
Wadera wzięła głęboki oddech i zaczęła recytować. Ledwo co rozumiałam poszczególne słowa. Wzbiłam się w powietrze, na nowo lecąc w kierunku watahy. 
- Twoja wymowa jest jeszcze do dopracowania, plus to nie to - oznajmiłam po kilku pierwszych zdaniach.

***

Tak przeminął cały czas, który zajął na mój lot do miejsca wysuniętego trochę na zachód od centrum watahy, a mianowicie skałki, którą zamieszkiwała moja zaufana beta - pierwszy wilk, który dołączył do mojej watahy, Isabelle. Była to decyzja jasna jak słońce. W końcu wylądowałam na miękkiej trawie. Kilka kroków od skały wadery. Siedziała na niej, a przy jej boku była jej towarzyszka, będąca rubinowym hanbunem. Bodajże miała na imię Sublimis. Był to urzekający widok. Szkoda tylko, że obie w ogóle się nie ruszały.
- Z Lisą stało się to samo? - spytała.
- Mam wrażenie, że znasz odpowiedź -odrzekłam ponuro, zwieszając głowę w dół.
<Anake?>

środa, 6 czerwca 2018

Od Anake CD. Moonlight

Moonlight leciała właśnie w stronę watahy. Od pewnego czasu żadna z nad nie odezwała się słowem, pewnie dlatego, że w tym czasie ja zajmowałam się podrzuceniem żółtozielonych chmurek...

PODRZUCANIEM ŻÓŁTOZIELONYCH CHMUREK.

Taczałam się w nich i robiłam inne rzeczy, które ze względu na moją codzienną tożsamość są nieprzyzwoite. "Jestem niesamowitą aktorką" - mówię sobie czasami, a nawet bardzo często. Na zewnątrz muszę trzymać swój fason, gdyż podoba mi się idea skrytych i tajemniczych charakterów...No chyba, że jestem zmęczona. Jak jestem zmęczona nawet nie muszę udawać, tak mi w krew weszło! Kręcąc się w kółko jak poparzona zauważyłam, że na jednej z chmurek leżała moja dawno zaginiona skórzana torba, w której była książka. 
- Moony, jak się nazywała księga, której szukałaś?
- Hmmm...? - Moonlight wydała z siebie dziwny pomruk - O Pradawnych Strażnikach i ich atrybutach - oznajmiła beznamiętnie, po czym jej ekspresja - Od kiedy nazywasz mnie Moony?
- Nie chce mi się wypowiadać twojego pełnego imienia - odparłam.
- Jak wolisz, a dlaczego pytasz o książkę?
- No bo wiesz, jest możliwe, że mam jej bliźniaczą wersję, którą kiedyś zgubiłam w portalu.
- Hęęę? Dlaczego nie powiedziałaś? - zbeształa mnie Moonlight - Nie sądziłam, że interesujesz się takimi rzeczami.
- A dlaczego miałabym się nimi nie interesować. To, że jestem odludkiem nie określa poziomu mojej inteligencji.
- Bycie odludkiem nie ma tu nic z tym wspólnego - wymamrotała ledwo słyszalnie - To czytaj - rozkazała.
Przekartkowałam strony książki. Przypomniało mi się dlaczego nie pamiętam prawie niczego z jej treści.
- Moony - zagadałam.
- Hmmmmm...? - mruknęła ponownie.
- Nigdy nie rozszyfrowałam do końca alfabetu w jakim jest zapisana.
- A ile udało ci się rozszyfrować?
- 58 znaków z 121.
- Heh... - westchnęła zawiedziona ( pewnie przeżywała właśnie załamanie nerwowe ) i wylądowała na ziemi.
- Moony? Co robisz?
- Zdaję się na swoją erudycję - oznajmiła - byłam uczona różnych języków i alfabetów - powiedziała z nutką wyższości - dyktuj mi jak wygląda pierwszy znak, którego nie znasz - po tej wypowiedzi podniosła patyk z ziemi.
Zaczęłam opisywać jej pierwszy znak. Narysowała go prawie idealnie.

***

Minęło sporo czasu zanim Moony wypisała wszystkie znaki po czym z ulgą wyrzuciła patyk z pyska. Potem objaśniła mi ich wymowę. Nauczenie się ich wszystkich naraz było niemożliwe i zajęło mi sporo czasu. Zaczęłam więc rozszyfrowywać pierwszą stronę, ale mój tok myślowy został zakłócony przez posępny jęk mojego brzucha. Praktycznie najgorsza rzecz jaka mogła mi się przytrafić.

<Moonlight?>

poniedziałek, 5 marca 2018

Od Moonlight CD. Anake

Byłam w trakcie przeszukiwania czwartej sterty zakurzonych książek, kiedy usłyszałam huk. Odwróciłam się i ujrzałam Anake, a obok niej rozbitą wazę, z której unosił się niebieski pył. Nie to jednak mnie przejmowało. Pośrodku porozsypywanych kawałków ceramiki znajdował się czerwony odłamek. Czy to? Nie, niemożliwe...Moje rozważania przerwało utworzenie się portalu przede mną. Pobiegłam w stronę wadery, która miała zaraz do niego wejść, ale było już za późno. Przejście zatrzymało się przede mną. 

*** 

Ślęczałam tak pośrodku zakurzonej jaskini. Zastanawiając się co mogę zrobić. 
- Chyba mam pomysł, na to, co mogło się stać. 
- Mów - rozległ się głos pochodzący z próżni. 
- Na razie utknęłaś w tunelu między ziemią, a portalem - zaczęłam wyjaśniać - Twój punkt docelowy nie został jeszcze obrany i nie pojawi się - odpowiedziała mi cisza - Ehh...dlatego te moce związane z teleportacją czasami są takie irytujące - westchnęłam. 
- To co mogę zrobić? - spytała z przejęciem. 
- Muszę najpierw być pewna mojej tezy. 
Wyszłam na zewnątrz. Powitał mnie zimny wiatr. Było cicho. Żadnej oznaki jakiegokolwiek żywego stworzenia w pobliżu, aż tu nagle zza drzewa zobaczyłam jelenia. Podeszłam do niego. Ani drgnął. Obeszłam go i obejrzałam go z wszystkich stron. Niewątpliwie. Czas się dla niego zatrzymał. A co z watahą? Ta myśl wystarczyła by całe moje ciało przeszły dreszcze. Szybko wzbiłam się w górę i poleciałam w stronę watahy. 
- Gdzie lecisz? - spytał głos wilczycy. 
- Chyba chcesz wiedzieć, czy nic złego nie stało się twojej siostrze - spytałam z nutką podenerwowania w głosie. 
- Mówisz, że mogło stać się jej to co temu jeleniowi. 
- Najprawdopodobniej. Z mojej wiedzy wynika, że rzecz, która była w tej wazie jest skradzionym w dawnych czasach artefaktem strażnika czasu. 
Czekaj! Ta książka, której szukałam. To właśnie o tym była! Gdybym teraz ją znalazła... Zrobiłam szybki zakręt i znowu skierowana byłam w stronę jaskini wilczej wiedźmy. 
- Dlaczego zawracasz? - spytała oburzona. 
Nie dając jej odpowiedzi zniżyłam lot i na nowo zaczęłam przeglądać zakurzone tomy. Ani śladu po tym, którego szukałam. 
- Udało ci się w końcu znaleźć tą książkę? - spytałam. 
- Nie - oznajmiła na co ja zaklęłam pod nosem. 
- Słuchaj, mam tezę. Prawdopodobnie w tej wazie był kamień pradawnego strażnika czasu. Nie wiem skąd ta wilcza wiedźma mogłaby pozyskać taki potężny przedmiot, ale... - wzięłam głęboki wdech - Jest szansa, że w trakcie rozbicia kamienia doszło do zatrzymania czasu. Oczywiście, smoki i strażnicy nie zostaną przez to dotknięci. Pewnie już w ich świecie zaczynają się dyskusję na temat tego problemu. 
- Czyli wataha jest... 
- Tak - odpowiedziałam przed zakończeniem zdania – Wszystkie wilki w watasze prawdopodobnie są w tak samo opłakanym stanie, co tamten jeleń. Sposobem na naprawienie tego bajzlu byłoby poskładanie kamienia strażnika czasu, tak jak to w Szmaragdową Noc z Draco i Isabelle naprawiliśmy szmaragd. 
- Nigdy o tym nie słyszałam - odpowiedziała. 
- Najwidoczniej nikt ci nie powiedział, albo nie słuchałaś - oznajmiłam - Pewnie to drugie. Tak czy siak, żeby przywrócić czas do normy, to musimy wrócić kamień do jego poprzedniej formy. 
- Czyli wystarczy tylko powtórzyć wasz wyczyn. 
- To nie takie proste - sapnęłam - Do rytuały potrzebne są co najmniej trzy wilki, a ty praktycznie nawet tu nie jesteś, a ja gadam do nicości. 
Zapanowała cisza. 
- A dlaczego nas nie zmroziło? 
- Przez ten pył, który wydobył się z wazy - oświadczyłam - Teraz jedynym sposobem na poskładanie kamienia byłoby znalezienie jego właściciela, chociaż pewnie sam zaczął go już szukać, ale świat jest ogromny, więc nie znajdzie go w pięć minut. 
- To co zrobimy? 
- Myślisz, że wiem? 
- Ughhh... - jęknęła przeciągle po czym dodała - Myślę, że ty jednak wiesz wszystko. 
- Niby skąd przyszedł ci do głowy tak idiotyczny pomysł? 
- Brzmisz na kogoś wszystkowiedzącego. 
- Na tym świecie nie ma nikogo, kto wie wszystko, ale jeśli już, to nikt śmiertelny - oznajmiłam - I przez to twoja wypowiedź stała się jeszcze bardziej irracjonalna. Ta irytująca księga pewnie dałaby nam jakieś wskazówki, ale musiała gdzieś wsiąknąć. Jak ja to mówiłam "złośliwość rzeczy martwych", teraz nasilona do najwyższego stopnia - zaklęłam - Nieważne, chodźmy do watahy. Jest szansa, że rzeczy wyglądają lepiej niż się na to ówcześnie zapowiada. 
- Dobrze. Mam ogromną nadzieję, że tak będzie. 
<Anake?>

piątek, 23 lutego 2018

Od Moonlight CD. Draco

W normalnych warunkach chwila ciszy byłaby dla mnie błogosławieństwem. Dzisiaj jednak nawet nie mogłam spać, co nie leży mi w naturze. Gdyby po terenach watahy nie kręciły się wilki poszukujące naszyjnika, którego dostałam od Draco, to pewnie już wylegiwałabym się w mojej jaskini. Teraz jednak byłam uzależniona od basiora przez to, że sam ich znał, a przynajmniej waderę o imieniu Ellie. Moje futro już kompletnie wyschło. Czekałam na Draco, ale ani on czy smok nie wynurzyli się z wody. Westchnęłam mimowolnie łapiąc pobliski kamień i cisnęłam go w srebrzystoniebieską taflę. Czekałam przez kolejne kwadranse, minuty, a może i godziny. Tak czy siak, zaczęło się ściemniać. Nie mogłam uwierzyć, że straciłam praktycznie cały dzień na ślęczeniu przed zbiornikiem wodnym. W pewnym momencie napadła mnie pewna dziwna myśl. A co się stanie jeśli Isabelle spotka Ellie? Pewnie krótki przepis na istny mordor. Co mi również przypomina, że basior wspominał, że powinniśmy przeczekać ich niezapowiedziane "odwiedziny". Pewnie ma ku temu niebanalne powody, więc w tym przypadku postaram się zastosować do jego rady. Mam nadzieję, że ma jakąś dobrą wymówkę, na to, że zostawił mnie samą albo własną łapą go uduszę. Zgłodniałam, więc postanowiłam na chwilę oddalić się od jeziora i upolować jakąś zdobycz. W końcu, moją ofiarą padł ogromny zając. Posiliłam się w spokoju, aż tu nagle zza pleców usłyszałam szelest liści. Wzleciałam na pobliskie drzewo przez co mogłam oglądać (cokolwiek to było) z góry. Wtedy ujrzałam śnieżnobiałą wilczycę z czarnymi odmianami - Ellie. Z nią oczywiście przybyła obstawa. Nie mogłam przemóc w sobie dziwnego uczucia deja vu. Przełknęłam ślinę i wstrzymałam oddech. Mój naszyjnik luźno dyndał nad ich głowami. Na nieszczęście nie tylko moje, wadera idąca po lewej stronie Ellie wdeptała w moje śniadanie niegdyś znane jako "zając".
- Bleaaah! - wrzasnęła w obrzydzeniu próbując wytrzeć swoją łapę o podłoże - Fuuhuu-fuuj! - jej zrozpaczony głos zaczął się łamać po czym przerodził się w przeraźliwy szloch.
Wtedy do niej podszedł basior z prawej strony i strącił ją na bok po czym pochylił się nad padliną.
- Świerze - oznajmił - coś lub ktoś tu jest - powiedział.
Zapanowała momentalna cisza. 
- Przeszukajcie teren - oświadczyła Ellie - Jeśli to jakiś wilk, może nam pomóc w poszukiwaniach.
- Ta jes!- wykrzyknął basior po czym zaczął pośpieszać nadal panikującą towarzyszę.
Zniknęli z mojego pola widzenia. Jednak śnieżnobiała wadera nadal stała w bezruchu. Podniosła pysk i ujawniła swój złowieszczy uśmiech. Patrzyła się prosto w moje oczy. Byłam skrajnie przerażona. Czułam, że moje łapy nagle odmówiły mi posłuszeństwa. Po chwili uświadomiłam sobie, że to tylko mój mózg płata mi figle, a wadera już zaczęła iść przed siebie. Tak czy siak, nigdy nie widziałam tak chłodnego wzroku. Zeszłam z drzewa dopiero wtedy, gdy byłam pewna, że już odeszła. Byłam szczęśliwa, że udali się w kierunku przeciwnym do jeziora, do którego właśnie się wybierałam. Kiedy już dotarłam nad zbiornik wodny było już prawie kompletnie ciemno, ale byłam wstanie widzieć przez dar naszej watahy widzenia w Lesie Wiecznego Mroku. Dużo czasu straciłam na bezsensownym trącaniu łapą tafli wody. Czekałam i czekałam; do czasu kiedy usłyszałam plusk wody ze środka jeziora. Zerwałam się na równe nogi i przybrałam pozycję do ataku. Okazało się, że był to smok, który wyleciał nad wodę z szybkością błyskawicy po czym przysiadł po mojej lewej, ale trzymał się ode mnie na sporą odległość, a kiedy próbowałam się do niego przybliżyć, on odskakiwał w tył. Poczułam się urażona. Następny ze zbiornika wynurzył się basior, cały obsiany zielonego koloru glonami. Z pyska wyrzucał ogromne pokłady wody, po czym zaczął krztusić się powietrzem. Poczekałam aż skończy.
- Masz rybę na klacie - oznajmiłam, patrząc się na mokre futro Draco udekorowane jak na jakieś święto - przepraszam, ryby. Nie wyraziłam się jasno.
- Ekhem...Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to załatwiłem sobie śniadanie - oświadczył dygocząc z zimna.
- Kolację.
- Nie, nie. Śniadanie - powiedział.
- W ogóle to co ty tam robiłeś? Zostawiłeś mnie samą w tym bajzlu!
- Opowiem ci wszystko, ale najpierw zróbmy jakieś ognisko, proszę. Ogrzewanie mi chyba wysiadło.

***

Z gałęzi znalezionych w lesie ułożyłam stos, który basior potem podpalił. Usiedliśmy przy stworzonym w ten sposób ognisku.
- To było tak... - zaczął opowiadać.
- Widziałam dziś Ellie - przerwałam mu.
- Jak to? Żartujesz, prawda? Błagam. Powiedz, że to żart - atmosfera spokojnej opowieści przy ognisku padła na łeb na szyję.
- Sądziłam, że lepiej byłoby gdybyś wiedział - powiedziałam - Dobrze, teraz możesz kontynuować.
<Dracp?>