Spałem sobie smacznie śniąc o moim szczęśliwym szczenięcym dzieciństwie, aż tu nagle z wielkim hukiem wpadła do mojej jaskini [HURAGANOWA BARBARA] roztargniona Moonlight. Zanim zdążyłem się przyczepić, że nie wpada się do czyjegoś domu bez zapowiedzi i to z SAMEGO RANA; wadera zdążyła zepchnąć mnie z mojego wygodnego legowiska.
-CO TY DO DIABŁA ROBISZ?!-krzyknąłem zmieszany leżąc na zimnej podłodze.
-Wszyscy na ciebie czekają, LENIU!- Zawołała Moonlight stojąc nade mną jak jakiś wszechpotężny władca.
-To, że jesteś Alfą, nie oznacza, że możesz wszystkim wchodzić do jaskiń i robić co się tobie żywnie podoba..- Powiedziałem już niższym tonem, wstając obolały z gleby.
-Tak jakby mieszkasz w mojej jaskini, więc mogę. Przynajmniej do ciebie. -Uśmiechnęła się szyderczo.
-Ale to nie oznacza, że będziesz budzić mnie codziennie rano, prawda?- W odpowiedzi wadera się jedynie uśmiechnęła.-Świetnie..-pomyślałem.
-Po pierwsze, jest już południe..-zaczęła. Faktycznie.. Z wejścia do mojej jaskini wręcz wylewały się promienie słoneczne.- A po drugie, WSZYSCY na nas czekają, więc śpiesz się!!-
-Że co? O co ci chodzi?-spytałem zmieszany.
-Ty tak na serio?-wadera spojrzała na mnie zdziwiona.-Dziś jest Noc Szmaragdowego Księżyca! Najważniejsze święto w watasze!-
-Co to za noc?- Moonlight zrobiła wielkie oczy.-Wiesz, że jestem w tej "grupce" jakieś kilka dni, a i tak nie znam wszystkich wilków, waszych tradycji i ogółem wszystkiego?-
-Racja, powinnam ci opowiedzieć trochę o naszych zwyczajach, lecz powinieneś chociażby zapytać czemu nasza wataha nazywa się Watahą Szmaragdowego Księżyca..- Wzruszyłem ramionami. Jak mi kiedyś powie, to powie. Jak nie zechce, to nie... Mam to głęboko w poważaniu..-NAAAH! Chodź już! -krzyknęła i złapała mnie za łapę i zaczęła ciągnąć w stronę wyjścia. Zaparłem się mocno tylnymi łapami i wbiłem pazury w ziemię. Wadera momentalnie odwróciła się.
-Nie mogę nawet zjeść śniadania?-jęknąłem.-Jestem GŁOODNYYY-
-Zjesz po uroczystości-powiedziała.-W ogóle to byłby obiad, nie śniadanie-
--NAAAAAAAAAH-krzyknąłem i zacząłem biec w stronę łóżka, lecz wadera złapała mnie w ostatniej chwili za ogon i znów zaczęła ciągnąć w swoją stronę.-NIEEEEEEEEEE!- Moje legowisko coraz bardziej się oddalało... Muszę coś zrobić.. tylko co? Spróbowałem wstać, lecz to na nic. Kolejna próba.. nieudana. Wadera zmierzała w stronę centrum watahy. Moje żałosne próby wstania zauważyła siedząca przy pobliskiej jabłoni Isabelle. Z daleka widać było jej złośliwy uśmieszek. Dobiegła do zasapanej Moonlight.
-Co robisz?-zapytała wilczyca.
-Próbuję zaprowadzić Draco.. na... miejsce... spotkania-powiedziała zdyszana wadera.
-Mnie tu nie ma..-mruknąłem wypluwając ziemię zgromadzoną w moim pysku.
-Może ci pomóc, Moonlight?-zapytała Isabelle.
-Mnie by się takowa pomoc przydała.- chętny podniosłem łapę w górę.
-Ciebie, tu nie ma.-pokazała mi język. Obie wadery się zaśmiały. Czułem się zażenowany..
-To.. Pomóc c,i Moonlight? Taki basior musi być na prawdę ciężki!-
-Wypraszam sobie!- znów podniosłem łapę, lecz w tym przypadku w oznace protestu. Znów usłyszałem śmiech, tym razem głośniejszy.. Nagle się zatrzymaliśmy.
-Jesteśmy już?-podniosłem zdziwiony głowę.
<Isabelle? Twoja kolej <3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz