Obudziłam się dzisiaj rano, a właściwie to jednak późno. Nie żeby mi to przeszkadzało, że raz na jakiś czas mogę się wyspać, ale było to bardzo dziwne. Wyszłam z mojej jaskini. Na mój widok powitała mnie Isabelle.
-Gdzie Draco?-spytałam.
Przecież jakby go gdzieś nie wcięło to nie mogłabym się spokojnie wyspać, prawda?
-Jest chory- odpowiedziała wadera.
-Dobra, fajnie, ale to nie zmienia problemu Blade....
-Blade zniknęła.
-Nie wiesz dokąd poszła?
-Nie, nic mi nie mówiła- oznajmiła.
-A wiesz co dolega Draco?
-Sama zobacz- zaproponowała.
-To coś poważnego?- zapytałam na co Isabelle odpowiedziała mi krótkim przytaknięciem.
-Yavin też to kiedyś złapał, jedyną deską ratunku są anielskie kwiaty rosnące na najwyższym punkcie szczytu losu. Z tego co wiem ta choroba dotyka tylko basiorów, więc możesz go spokojnie odwiedzić.
-To zobaczę jak tam u niego, żegnaj Isa!
Udałam się na drugą stronę mojej jaskini, a tam- Draco leżący na wznak mamrocząc coś pod nosem. Nie wyglądał jakby mnie zauważył, ale prawdopodobnie po prostu mnie ignorował. Rzeczywiście było z nim źle. Niezwłocznie wyruszyłam na szczyt losu. Leciałam nad polanami i lasami, aż tu nagle zobaczyłam waderę umaszczenia podobnego do Draco na ziemi. Była to Blade. Zniżyłam lot i wylądowałam na glebie.
-Co tutaj robisz- spytałam.
Wadera cofnęła się o kilka kroków na mój widok, najprawdopodobniej wcześniej mnie nie zauważyła.
-....Mo-Moonlight? A co ty tutaj robisz?- zapytała nerwowo.
-Szukam lekarstwa dla Draco- oznajmiłam.
-Uhh.....hehh?- jęknęła - ale to ja.....
-Ty co?
-Ja wyszłam szukać tego kwiatka dla Draco- powiedziała przyciszonym głosem- jestem tutaj nowa, na wszystkich wywarłam złe wrażenie.....ale ja chcę to naprawić! Dlatego już jak usłyszałam, że Draco jest chory poszłam do Sally, aby zapytać się co mu może pomóc. Jednak zgubiłam się, no wiesz, jeszcze nigdy nie byłam na Szczycie Losu.
-.....Rozumiem; możesz pójść ze mną. Znam drogę- zaproponowałam.
Uznałyśmy, że najszybszą metodą był lot. Oczywiście to ja miałam skrzydła i to ja musiałam taszczyć waderę całą drogę. Na szczęście nie była aż taka ciężka. Wylądowaliśmy na pagórku Szczytu Losu, wszystkie wyżej położone punkty były za strome na lądowanie.
-Uproszczę nam to nieco- uśmiechnęła się łobuzersko i złapała mnie za łapę.
Nim się spostrzegłam byłyśmy w połowie wysokości ogromnego wzgórza. Tuż przed nami rósł przecudny biały kwiat nazywany anielskim. Zerwałam go pośpiesznie. Razem z Blade wymieniłyśmy wesołe uśmieszki zwycięstwa, aż tu nagle spostrzegłyśmy się, że za nami pędziła śnieżno-biała lawina.
-Umm...Blade-zwróciłam się do wadery, której już nie było obok mnie- No masz, zniknęła- przytaknęłam sobie z nutką poddenerwowania w głosie.
<Blade?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz