Był to mroźny, ciemny, zimowy dzień. Z rana udałam się na polowanie. Moim miejscem docelowym stał się Las Wiecznej Jesieni, a co do tej nazwy, w tym miejscu zawsze panowała jesień. Cóż, przynajmniej do niedawna. Od kilku już tygodni pada tam śnieg tak samo jak wszędzie indziej. Byłam pierwszym wilkiem, który zauważył to dziwne zjawisko. Powierzyłam misję naprawienia tego bałaganu Isabelle. Na jednej z wypraw, zauważyła strażniczkę tego lasu śpiącą na drzewie. Kiedy wróciła do mnie z raportem obie poszłyśmy spytać się jej, czy wie co się stało. Nie budziła się, nadal tego nie zrobiła. Zwróciłyśmy się do Sally, która powiedziała, że mogłybyśmy ją obudzić za pomocą Kwiatu Nefrytu. Cała wataha zabrała się do poszukiwań, ale żaden nie zakwitł w tym okropnym mrozie obejmującym teraz cały teren watahy i dalej. Isabelle nadal wiernie szukała rozwiązań, a ja od czasu do czasu jej pomagałam. Sytuacja była beznadziejna dla reszty watahy. Ja i Isabelle nie miałyśmy tak źle będąc wilkami lodu. Byłyśmy w tej samej formie co zazwyczaj, przez co z łatwością złapałam ofiarę moich łowów. Pożywiłam się i wróciłam do mojej jaskini. Ułożyłam się na leżance z martwych liści i zaczęłam oglądać spadający śnieg. Miałam zamiar obrócić się na plecy, ale w trakcie mojego ruchu usłyszałam cieniutki pisk. Wstałam i rozejrzałam się, by ustalić co było jego źródłem. Szare skały i wylot na bielusieńki las. Nic niecodziennego, oprócz tego uczucia, że coś siedzi w moim futrze. Tajemniczy obiekt zaczął się ruszać, potem dziwne uczucie zniknęło, a na moim nosie pojawił się Elfik Leśny. Jakim cudem znalazł się w moim futrze? Przecież nie byłam w Anemone Nemorosa. Prawdopodobnie szukał ciepła. Wyglądał na oburzonego tym, że prawie go przygniotłam, co najbardziej możliwe zakończyłoby jego żywot. Patrzyłam się tak na niego oniemiała. Zaczął zataczać wokół mnie kręgi po czym odleciał w kierunku moich ksiąg i map. Te pierwsze zignorował, a drugie zaczął rozrzucać naokoło, a ja je łapałam, by nie porwał ich wiatr. Poprzestał na ostatniej. Ułożyłam stertę przed chwilą latającego papieru na swoje miejsce i spojrzałam na co wskazywał elfik. Północne Morze. Nigdy za nim nie byłam. Stworzenie stuknęło swoim długim paznokciem w białą plamę na górze mapy. To może być to! Wzięłam zwitek papieru i pognałam w kierunku skały Isabelle kompletnie obleganej przez śnieg. Siedziała na nim oczywiście moja Zaufana Beta. Wyglądało to jakby jej ciało tam było, ale myśli krążyły w kompletnie innym świecie. Na jej głowie zdążyła się utworzyć cienka warstwa zimnej posypki. Pewnie myślała o swojej misji, tak jak przez cały czas od jej powierzenia. Podziwiałam ją za to. Podeszłam do niej i położyłam łapę na jej łopatce.
- Isabelle - zaczęłam.
- Hmmm? - Isabelle odwróciła się w moją stroną.
- Co do twojej misji... - Przeniosłam się na jej lewej stronie i usiadłam obok niej.
Wadera zrobiła zmieszaną minę.
- Co powiedziałabyś na wyprawę na północ?
Isabelle zamyśliła się.
- Czekaj, Moony, zamierzasz lecieć za morze? - wadera najwidoczniej zrozumiała, o czym mówiłam - Wiesz, że nie wiemy ile zajmie nam wyprawa za morze i czy w ogóle znajdziemy Kwiat Nefrytu - uprzedziła mnie - Chcesz zostawić watahę na taki szmat czasu?
- Pewnie zauważyłaś, że zima trwa dłużej niż powinna i nie zapowiada się żeby szybko miało się to skończyć - oznajmiłam - Nie są szczeniakami, poradzą sobie chwilę bez nas - przemyślałam moje słowa - Czekaj, zapomnij o tym co przed chwilą powiedziałam - zrobiłam minę, którą nie do końca da się opisać, miksturę zażenowania, zdziwienia i smutnej realizacji - Niektórych z nich nadal można nazwać szczeniakami - poprawiłam się.
Moja Zaufana Beta widocznie walczyła z uśmiechem, ale w końcu z nim przegrała i wybuchnęła śmiechem, niezwykle miłym dla moich uszu. Zwróciła się ku niebu i znowu zachichotała pod nosem.
- Moony, nie ma opcji, żebym przegapiła okazję na wyprawę z tobą - spojrzała na mnie.
- To na co jeszcze czekamy?
***
Sama podróż do północnego morza zabrała nam tydzień. Przed przelotem nad samym morzem, postanowiłyśmy przeczekać jeden dzień, by najeść się do syta i wyspać. Lot trwał trzy dni. W końcu wylądowałyśmy na słonecznej plaży. Słonecznej. Żadnego śniegu. Za plażą rozpościerał się zielony las, nie wyglądał szczególnie. Od razu udałyśmy się na polowanie, by napełnić nasze puste żołądki. Obie złapałyśmy po dwa skrzydlate zające, podobne do tych na terenach naszej watahy. Zabrałam ze sobą nieuzupełnioną mapę i co jakiś czas dodawałam do niej różne nowe elementy. Kiedy już skończyłyśmy nasz posiłek, znalazłyśmy najwyższe drzewa w pobliżu i zasnęłyśmy na na ich gałęziach.
***
Obudziłam się nagle, tak jakby ktoś wrzucił mnie do jeziora w trakcie mojego snu. Nadal było ciemno. Isabelle również już nie spała. Usłyszałyśmy ryk, a potem zauważyłyśmy jak wszystkie stworzenia, i te pod nami, jak nad nami zaczęły uciekać na wschód.
- Jak sądzisz, co to? - spytała Isabelle.
- A skąd u licha miałabym wiedzieć - podsumowałam patrząc ku ziemi - Sprawdźmy to - powiedziałam poważnym tonem równając mój wzrok z tym wadery.
Skinęła mi na zgodę. Zwinnie zeskoczyłyśmy na ziemię. Jednak to, co miałyśmy odnaleźć, znalazło nas. Stworzenie miało formę jelenia, jednak było o wiele wyższe i bardziej masywne. Skórę miało porośniętą w niektórych miejscach łuską, przypominającą tą smoczą. Było przez nie widać jak przez wodę, a może było z niej stworzone? Z pyska zwieszały mu dwie długie pary kłów, przedni rząd odrobinę dłuższy od tylnego. Wpatrywało się w nas swoimi wąskimi oczami o długich rzęsach.
- My to lubimy spotykać różnego pokroju dziwne bestie na naszych wyprawach, co, Isabelle? - spytałam nerwowo.
Zwierzę ponowiło swój ryk, który sprawił, że moje futro najeżyło się.
- Otóż, moja Zaufana Beto - zaczęłam - Są czasy, w których należy walczyć, ale teraz nie mamy do tego żadnego solidnego powodu więc czas...
- Zwiewać! - dokończyła wadera.
Zaczęłyśmy uciekać. Stworzenie ruszyło za nami. Biegłyśmy długo, mijając drzewa, skacząc nad kamieniami i kiedy nadarzyła się do tego okazja wzbiłyśmy się w powietrze, jednak zwierzę wyrosło skrzydła i zaczęło do nas doganiać. W powietrzu było od nas szybsze. Zaklęłam pod nosem.
- Isabelle, wracamy na ziemię.
- Zrozumiano! - przytaknęła.
Obie wróciłyśmy na glebę przez tą samą lukę w koronach drzew. I znów biegłyśmy. Stworzenie jeszcze nie wylądowało. "Myśl Moonlight, myśl!" Nakazywałam sobie w głowie.
- Tam! - rzuciła wadera głową wskazując na bliską nam jaskinie.
Skręciłyśmy ostro w lewo i szybkim susem do niej wpadłyśmy. Usłyszałyśmy, że zwierzę wylądowało i przestałyśmy oddychać, by się nie wydać. Ja zamknęłam również moje oczy świecące w ciemnościach. Odetchnęłyśmy, dopiero kiedy stukot jego racic wskazał na to, że nas ominął. I wtedy za nami usłyszałyśmy inny dźwięk.
- Kim jesteście i co tu robicie - spytał głos zza naszych pleców.
Odwróciłam się w stronę głosu. Moim oczom ukazał się niski, bordowy basior z czarnymi akcentami. Jego głos nie miał żadnego powiązania ze słowem "miły".
- Nie mamy zamiaru cię skrzywdzić, jesteśmy tu tylko po to, by ukryć się przed jakimś...widmowym jeleniem, który nas gonił.
Wilk wzdrygnął się na dźwięk tych słów i zasunął szarą zasłonę na wejście do jaskini. W tych ciemnościach ani trochę się nie wyróżniającą od skał ją budującą. Zauważyłam, że wpatrywał się w światło moich oczu jak na ducha.
- Nie jesteście stąd, prawda? - nieznajomy zmarszczył brwi.
- Nie, nie jesteśmy - odpowiedziałam - Nie miałyśmy pojęcia, że ktoś mieszka w tej jaskini. Przepraszam za to najście, już się stąd zabieramy - słysząc te słowa basior zachichotał.
- Chcecie teraz wyjść? Życie wam nie miłe. A sumie co to mnie obchodzi, w końcu nawet was nie znam, - jego wypowiedź strasznie mnie wpieniła i wprowadziła w niemiłe wrażenie Deja vu.
- Jakbym mogła spytać, czym, tamto coś w ogóle jest? - nie mogłam powstrzymać ciekawości.
Isabelle szturchnęła mnie w bark.
- Moony - szepnęła wadera - może spytamy go o Kwiat Nefrytu?
- Jasna oczywistość - odpowiedziałam waderze tak cicho, że przez chwilę zastanawiałam się czy usłyszała.
Basiorowi najwidoczniej nie podobało się nasz towarzystwo, ale i tak zaczął opowiadać nam o widmowym jeleniu.
- To "coś" co widziałyście, na naszych terenach nosi miano Delling. Jest duchem strzegącym tych ziem. To znaczy - był. Przynajmniej tak mówili mi starsi. Przez całe moje życie widziałem jak tylko zabija. Ciągnie się to podobno od dziesięciu lat - westchnął nieznajomy - Nadal nie wiem kim jesteście, ale wiem już, że nie pochodzicie z tych terenów. Zalecam wam jednak wrócić do swojego domu od razu jak pojawi się słońce, wtedy znika.
Przez myśl przeszło mi zaoferowanie pomocy, ale potem jednak zmieniłam zdanie i w głowie zostało mi tylko "To nie nasz problem, nie, nie oooj nie, nie ma opcji żebym wkręcała się w ich problemy, kiedy moja wataha prawdopodobnie już ledwo zipie za morzem". Nadal kusiło mnie dogłębniejsze zbadanie sprawy, ale nie wtedy, wiedziałam, że po tym jak z moją Zaufaną Betą znajdziemy Kwiat Nefrytu lub jakikolwiek inny sposób na wykaraskanie się z NASZYCH problemów będę mogła tu wrócić, już nie tak zestresowana sytuacją wilków mi znanych. Wilk położył się na kamiennej półce nie spuszczając z nas oczu.
- Nie możemy odejść, mamy tu pewne sprawy do załatwienia - basior skrzyżował przednie łapy w geście zaintrygowania, wywołując we mnie kolejną falę irytacji - Słyszałeś kiedyś coś o Kwiecie Nefrytu? - spytałam.
- Kwiecie Nefrytu? - nieznajomy lekko podniósł brwi, z tonu jego głosu kompletnie znikł wcześniejszy strach i niepewność - Nie myl mnie z kwieciarką. Po kij mi w ogóle wiedza o roślinkach?
Prawie syknęłam "Jesteś ignorantem jeśli myślisz, że jakakolwiek znajomość roślin jest bezużyteczna" i chciałam dodać do tego masę różnych argumentów, ale powstrzymałam tą lawinę, zważając na to, że jestem intruzem, który nie ucieka teraz przed jakimś dziwnym je...Dellingiem do samego świtu tylko przez wtargnięcie do cudzej jaskini.
- A może znasz kogoś kto może coś o nim wiedzieć? - odezwała się Isabelle.
Wilk zamyślił się.
- Możliwe - odpowiedział - Możliwe... - powtórzył - Jutro wybieram się na główny plac mojej watahy, jeśli ktoś wie cokolwiek o waszym kwiatku jest on tam. Mogę was zaprowadzić, jeśli w zamian coś dla mnie zrobicie.
- Cóż takiego?
- Jeszcze nie wiem, ale myślę - basior zakrył łapą swój pysk.
- Mogłybyśmy same znaleźć twoją watahę, nie dając ci nic w zamian - zauważyła wadera.
- Słuszna uwaga, ale wiedźcie, że mój lud nie lubi nieznajomych, tak samo jak ja - wilk uśmiechnął się złośliwie - Nawet jeśli ich znajdziecie, pewnie nie będą chcieli z wami współpracować.
Wymieniłam się spojrzeniami z Isabelle i ponownie zwróciłam się ku basiorowi.
- Zgoda - uśmiech wilka poszerzył się.
Wadera gwałtownie odwróciła głowę w moim kierunku. Kontem oka zauważyłam jak na jej czole praktycznie wypisane było słowo "dlaczego?".
- Oooh? - basior zachichotał, irytacja nie było słowem, którym mogłabym wtedy nazwać to co czułam. Już bardziej podobnym słowem byłaby "nienawiść".
Miałam wrażenie, że Draco poznałam w bardzo, BARDZO podobnych okolicznościach. Czułam do niego z początku niechęć, irytację, ba! Draco nadal nie przestaje sporadycznie mnie irytować! Nigdy nie odczułam do niego jednak czegokolwiek co mogłoby być nienawiścią, a ten oto basior zdążył to osiągnąć po zaledwie kilku minutach od naszego poznania.
- Nie bójcie się, postaram się nie wymyślić niczego błahego - jestem ciekawa czy Draco czuje się podobnie jak ja wtedy kiedy manipuluje nim naszym zakładem. W tamtej chwili zaczęłam mu odrobinę bardziej współczuć jego doli, tylko odrobinkę - E, ty ze świecącymi oczami, mogłabyś? Z tym światłem nie będę mógł zasnąć - palnął.
Podniosłam na niego jedną brew.
- Spokojnie, Moony - szepnęła wadera - Będę na niego mieć oko, a ty śpij - nie bardzo podobała mi się ta propozycja. Jako Alfa to ja powinnam czuwać nad członkami mojej watahy.
- Nie ma mowy, bym zasnęła, kiedy ty siedzisz na warcie - odrzekłam, Isabelle lekko się uśmiechnęła.
Basior świdrował nas wzrokiem, wyraźnie wpieniony tym, że nie mógł usłyszeć ani słowa z naszej konwersacji. Westchnęłam i ułożyłam się na zimnej skale.
***
Otworzyłam oczy. Zza zasuniętej kotary wyłaniały się przebłyski porannego słońca. Isabelle nie spała, wręcz wyglądała na piekielnie zmęczoną, za to nieznajomy nadal chrapał donośnie mimo docierających do jego oczu promieni. Najwidoczniej nie zmrużyła oka przez całą noc. Wstałam z gleby i wyjrzałam za zasłonę. Żadnego widmowego jelenia, mogącego wydrzeć nam gardła - dobrze.
- Twoja kolej na drzemkę - oznajmiłam do mojej Zaufanej Bety - przynajmniej do czasu, kiedy ten bęcwał się obudzi - wskazałam głową na basiora.
Isabelle w mgnieniu oka spuściła łeb, jakby mięśnie jej szyi przestały działać. Nie dziwiło mnie to. Tej nocy udało jej się pozyskać góra półtorej godziny snu, a przez jej resztę wytężała swój wzrok i słuch wyszukując się potencjalnych zagrożeń. Oparłam plecy o ścianę i zaczęłam intensywnie wpatrywać się w nieznajomego. Intrygowały mnie cztery długie blizny ciągnące się od grzbietu do jego brzucha. Wilk musiał mieć nie lada szczęście by wyjść z nich żyw. Wyglądały przerażająco. Zdziwiło mnie to, że wcześniej ich nie zauważyłam. Zastanawiałam się również nad jego wiekiem. Był bardzo niski jak na basiora, przez co myślałam, że jeszcze niedawno można byłoby go nazwać szczeniakiem, ale szybko zanegowałam tą myśl. Jego głos brzmiał dojrzale. Byłam skrajnie zdezorientowana. Może na tych ziemiach wilki są mniejsze od tych na naszych? W porównanie do mnie był on maciupeńki, ale to nie dziwne. Niegdyś nazywana byłam gigantem, a w całym moim życiu widziałam tylko dwa wilki wyższe ode mnie. Nie licząc skrzydeł, oczywiście. Kres moich domysłów dobiegł dopiero kiedy basior się obudził. Rozciągnął się i zeskoczył ze swojej półki niemal bezdźwięcznie. Szturchnęłam Isabelle, teraz odrobinę mniej wykończoną niż wcześniej. Nieznajomy wybałuszył oczy na nasz widok. Chyba zapomniał o tym, że po swoim przebudzeniu zobaczy dwie wadery zza morza w swojej jaskini. Brzmiało to dosyć dziwnie nawet jako zdanie oddzielne od tego co się teraz działo. Po krótkiej chwili cichego wpatrywania się w to mnie, to Isabelle, pysk wilka przestał pokazywać jakiekolwiek emocje, a sam wilk wyszedł bezceremonialnie z jaskini.
- To co robimy, Moony? - spytała się zdezorientowana wadera.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć kotara rozsunęła się ukazując poirytowany łeb basiora.
- Idziecie czy nie? - spytał swoim wkurzającym głosem.
<Isabelle?>